„Myślałem, że najgorsze w życiu,
to być samotnym. Tak nie jest. Najgorsze w życiu to być z ludźmi,
którzy sprawiają, że czujesz się samotny”. To słowa
wypowiedziane przez niesamowitego aktora, niestety, Świętej Pamięci
Robina Williamsa. Artysty, który mnie osobiście wprowadził do
świata kultury.
Poznałam go, mając 7 lat. I śmiało mogę powiedzieć, że była to moja pierwsza miłość od samego spojrzenia. W komedii familijnej "Mrs Doubtfire" wcielił się w postać mężczyzny, któremu
zawalił się cały świat. Został zwolniony z pracy, odeszła od
niego żona i próbuje odebrać mu dzieci. Daniel Hillard nie godzi
się na to i pokazuje, że jest gotowy zrobić wszystko, by być
blisko swoich pociech. Wciela się w rolę gospodyni domowej, Euphegenii Doubtfire, dla której gotowanie, sprzątanie i inne obowiązki domowe to czarna
magia. I każdy inny aktor zagrałby to „od deski do deski”, tak jak jest w scenariuszu, nie
wkładając nic od siebie. Bo i co można włożyć do tak napisanej roli? A jednak Robin
Williams potrafił ubarwić tak już kolorową postać. Bo to wielki
aktor był. Aktor, który potrafił świetnie ucharakteryzować postać
komediową jak i przejmująco przedstawić nam bohatera w
melodramacie, co udowodnił w takich filmach jak „Stowarzyszenie
Umarłych Poetów” czy „Świat według Garpa”. Co jeszcze
wyróżniało go spośród innych „hollywodzkich” gwiazd? Na
pewno indywidualność, pracowitość i nieprzewidywalność. Jak
mówiła jego była żona, Robin czas dzielił pomiędzy programy
telewizyjne, pracę na planie filmowym oraz występy w stand up'ach.
Nie bał się wyzwań. Często na planie filmowym improwizował,
jednak nieraz również pokazał, że potrafi być zdyscyplinowany.
Czy dziś są jeszcze takie gwiazdy? Niestety. Jest ich coraz mniej.
Dziś liczy się przede wszystkim sztuczny biust, długość penisa
oraz zasobność portfela rodziców. Jeśli masz którąś z tych
„cech” - masz szansę się wybić (przykładem jest Natalia
Siwiec, która nic nie umie, ale wybiła się sami wiemy na czym).
Niesamowicie żal mi tego, że odchodzą
tak wspaniali aktorzy, których można z pełną świadomością
nazwać „gwiazdą”, choć całe życie podkreślali, że
gwiazdami nie są. Robin Williams, jako jeden z nielicznych nie
zamieszkiwał obrzeży Beverly Hills, a jego sąsiadami nie byli inni
aktorzy, ale zwykły lekarz i właścicielka sklepu. Przy tak
ogromnym sukcesie pozostał sobą. Niestety choroba sprawiła, że dołączył do
Whitney Houston, Michaela Jacksona i innych wielkich gwiazd, które
wybiły się przede wszystkim talentem. Fakt, że tamci ciężko pracowali na swoją śmierć, biorąc narkotyki, a Williams cierpiał na depresję spowodowaną parkinsonem. Nie mnie oceniać jest czy zachował się jak tchórz bo przestał walczyć, czy jak zwycięzca, który odchodzi z godnością zanim będzie w gorszym stanie. Najważniejsze, że będzie to wielka strata dla
światowego kina, ale wierzę, że w pamięci odbiorcy zostanie on na
zawsze. W mojej na pewno!
Uwielbiam tego aktora tak samo jak film "Mrs Doubtfire". Też nie mogę przeboleć śmierci takich niesamowitych ludzi.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
http://uzaleznieni-od-wszystkiego.bloog.pl/
To był aktor z bardzo wysokiej półki. Przez ogromne "A"
OdpowiedzUsuń